Tegoroczne święta spędziłam inaczej niż zwykle. Zabrakło żurku, faszerowanych jajek, piaskowej babki i mazurka. Nie było też rodzinnej atmosfery, krzyków najmłodszego kuzynostwa i wspólnego polewania się wodą z racji Dyngusa. A szkoda, trochę jednak brakowało mi towarzystwa babci, zachęcającej do spróbowania sałatki z majonezem jej roboty i skosztowania kolejnego kawałka ciasta.
Na poczet tego było dużo rybek, owoców morza, jagnięciny i pora. W końcu wybraliśmy się do Walii, a jak to mówią: Walia porem i serem stoi. Zachód Wielkiej Brytanii rządzi się swoimi prawami, mają nawet własny język, który należy do języków celtyckich, a przez to nikt poza Walijczykami go nie rozumie. Do plusów tego regionu możemy zaliczyć piaszczyste plaże, skaliste klify i ruiny zamków, które zachowały się w dobrym stanie do czasów współczesnych.
Do klasyków tradycyjnej walijskiej kuchni możemy zaliczyć Welsh cakes, które przyrządza się z przyprawami i suszonymi owocami, smaży na ruszcie (jak kiełbaski czy burgery) i podaje na ciepło z masłem, rzecz jasna. Musi być przecież tłuściutko… Coś jak nasze racuchy tyle, że bez jabłek. Kto by sobie tam głowę zawracał dziennym przydziałem 5 porcji owoców i warzyw! Pozostając w temacie słodyczy Bara Brith dosłownie nakrapiany chleb. Dziwne, bo tutaj też składnik stanowią owoce, rodzynki i dodatkowo, dla urozmaicenia, herbata. Kolejno jawi się nam Cawl, coś jakby nasz gulasz.
Gulasz jagnięcy z serem cheddar i bagietką
Tradycyjnie przyrządzany na bazie jagnięciny, ale szczęściarzom może trafić się również odmiana z owocami morza. Oczywiście w jego skład wchodzą też pyry, kartofle, ziemniaki, bo kasza pozostaje dla Brytyjczyków towarem znanym, ale niezbyt lubianym. Dalej jest już tylko kiełbaska, o zgrozo, wegetariańska! Glamorgan sausage – porównałabym raczej do krokieta. W końcu panierka, znowu tłuściutko! Ale farsz brzmi zachęcająco: ser Caerphilly (biały, twardy, krowi), por i musztarda. Na śniadanie, oprócz tradycyjnych #brownów, lądują Rarebits, czyli popularne tosty, polane roztopionym serem z musztardą. Z racji świętego Dawida Walijczycy zajadają się też porem w każdej możliwej postaci, a to w nadzieniu serowej tarty, a to w risotto, to w rosole obok kurczaka. Do tego młode jagniątka!
Rolada z kurczaka w sosie porowym z czosnkowymi, tłuczonymi ziemniakami
Przy okazji naszej wycieczki mieliśmy okazję pomieszkać w Greenhills Hotel prowadzonym przez znajomych mojego znajomego. Gdybyście byli kiedyś w okolicy (St Florence, Pembrokeshire) to zdecydowanie polecam – rodzinny pensjonat, przyjazna atmosfera, wnętrza z klimatem i nieziemska kuchnia. Szef-właściciel wyczaruje Wam na talerzu wszystko, o czym od zawsze marzyliście (w granicach rozsądku oczywiście) z najwyższej jakości produktów. Poniżej zdjęcia tego, co mieliśmy okazję skosztować w trakcie naszego pobytu. Mięsożerni panowie nie odmówili sobie burgerów z kawałem wołowiny i polegli, bo wielkość porcji przerosła ich najśmielsze oczekiwania. W tym pojedynku Walia-Polska 1:0.
A na pożegnalnej kolacji znalazły się same specjały: homary, małże, makrele, sardynki. Zresztą, zobaczcie sami, a potem jedźcie sprawdzić! Nie pożałujecie! 😉
Stek wołowy na pieczonych warzywach z krążkami cebulowymi
Duszony filet z łososia na czosnkowej zapiekance z ziemniaków
Panierowane kalmary z czosnkowym dipem
Sławne na całą okolicę burgery z bekonem, serem i frytkami pieczonymi dwa razy
Grillowane homary
Małże w sosie pomidorowym z chorizo
Smażone filety z makreli i pieczone sardynki z anchois
Aż chciałoby się wrócić!