Znowu mnie tutaj trochę nie było, ale tym razem mam naprawdę solidne usprawiedliwienie. Tak mi się przynajmniej wydaje. Otóż – od dobrych dwóch tygodni jestem świeżo-upieczoną mężatką! 🙂
Po półtora roku przygotowań, planowania, załatwiania wszystkich szczegółów przez telefon, Skype i maila, wreszcie stanęłam na ślubnym kobiercu. Nie tylko ja, ale oczywiście w towarzystwie już-męża.

IMG_3753-20

O ślubie nie będę się jednak rozpisywać, bo żadna ze mnie celebrytka, a bloga piszę, z założenia, o mojej drugiej miłości, czyli o jedzeniu. 😀 Zdradzę Wam tylko jak potoczyła się nasza mini-podróż poślubna, którą zamknęliśmy w długi angielski weekend.

W piątek wieczorem wsiedliśmy w pociąg w kierunku Bristolu, który zawiózł nas do naszej destynacji, czyli do Bath. Jak to twierdzi moja koleżanka z pracy: najlepsze miejsce na oświadczyny. Rzeczywiście, bardzo klimatyczne, górzyste miasto, pełne zabytkowych domów i wąskich dróg. Jednocześnie trochę komercyjne, bo co roku przyciąga tłumy turystów, którzy chcą zobaczyć autentyczne łaźnie rzymskie, skosztować wody termalnej i odwiedzić miejscowe Spa z basenem na dachu budynku (też byliśmy). Do tego przejść się starymi uliczkami i obejrzeć sławne mosty.

DSC07498

 DSC07503

DSC07564

DSC07641

DSC07294

Bath to także miejsce, gdzie znajduje się jedna ze sławnych herbaciarni, Sally Lunn’s , a jednocześnie najstarszy dom w mieście, który stoi tam od 1482 roku. W tym domu mieszkała Sally Lunn, która stworzyła niepowtarzalną recepturę na wypiek bułek, które nadal świetnie się sprzedają. Owe bułki są połączeniem w smaku chleba i ciasta, dzięki temu mają lekką konsystencję i delikatny smak.
W menu znajdziemy bułki serwowane na słodko: z dodatkiem dżemu, masła czekoladowego czy kremu cytrynowego oraz te na słono: z pieczonymi warzywami, bekonem czy wołowiną.
Przyznam szczerze, że w końcu nie spróbowaliśmy, bo gonił nas czas, ale pełne stoliki w środku wyglądały zachęcająco.

DSC07725

DSC07729

DSC07731

Zamiast tego, skusiliśmy się na  wizytę w fabryce krówek, Fudge Kitchen, gdzie na wstępie dostaliśmy kawałek o smaku słonego karmelu. Ten smak nie pozostał nam obojętny, dlatego już w środku kupiliśmy cztery plastry, które dostaliśmy na wynos. Wyglądają zupełnie inaczej niż te, które spotykamy w Polsce, przede wszystkim przez ich kształt. W smaku też są inne, zdecydowanie bardziej kremowe niż kruche. Ich recepturę datuje się jakoś na 1830 rok. Według ulotki, producenci używają tylko naturalnych składników, bez żadnych konserwantów.
Uprzedzam, że nie zjedliśmy wszystkich od razu, trochę zamroziłam. 😉

DSC07740

DSC07747

DSC07736

Kiedy już nabyliśmy torbę słodyczy to spokojnie można było wracać do domu. Podróż powrotna odbyła się bez większych atrakcji. W porównaniu do tej w drugą stronę. Pociąg zapełniły tłumy, które wybierały się na długi weekend w rodzinne strony. Część nich, z racji piątku (piątunia, piąteczku) popijała alkohol. Nas najbardziej rozbawiła trójka nastolatków, którzy po wypiciu dwóch butelek wina, sięgnęli po coś z większą dawką procentów. Za przegryzkę służyły im… żelki! 😀 Można? Można!

Cóż… dla nas wesele minęło, minął też długi poślubny weekend. Czas na powrót do rzeczywistości. Trzeba zabierać się za gotowanie, bo wakacje dla mnie nieodłącznie wiążą się z jedzeniem w knajpach. Też tak macie? 😉