Przedstawiłam już Wam mojego przyjaciela, przestaje być taki nieśmiały, więc z powodzeniem mogę opowiadać dalej o jego funkcjach. 🙂 Jest ich kilka, ale może zacznijmy od tej, która pewnie zainteresuje każdego fana aktywnego trybu życia. Otóż fitbit świetnie sprawdza się do pomiarów aktywności, z tej racji, że rejestruje każdy postawiony przez nas krok, a dalej przelicza na spalane kalorie. Poniżej możecie zobaczyć mój tygodniowy wykres, sprowadzający się do przebytych dystansów. Jak widzicie, nie zawsze udaje mi się przekroczyć magiczną granicę 10 000 kroków. Zwłaszcza, kiedy trafi się leniwy dzień, gdy za bardzo nie mam ochoty ruszać się z domu albo zwyczajnie, spędzam cały dzień w pracy przy biurku, kursując jedynie po kolejny kubek zielonej herbaty. Jak się już przekonałam, najlepsze wyniki zaliczam w te dni, gdy idę biegać lub po prostu spędzam pierwszą połowę dnia w biurze, a drugą na uczelni. Na przystanek też trzeba dotrzeć, nie? 😉
Oczywiście do pomiarów kroków możemy dorzucić rodzaj treningu, na który danego dnia się zdecydowaliśmy. Baza jest dosyć szeroka, chociaż zauważam pewne braki, np. muszę kombinować z rejestrowaniem biegów interwałowych. Natomiast wybór sportu kończy się nawet na prowadzeniu samochodu czy wędkowaniu. 😀 Czasami pozostaje nam opcja dodania własnej aktywności, ale do tej pory z tego nie korzystałam. Jak zauważycie poniżej, bieganie, aerobik i trening cardio rządzą!
Fitbit radzi sobie z przeliczaniem minut, poświęconych na trening, na spalane kalorie, które potem uwzględnia, ustalając nasz dzienny limit. Wiadomo, im dłużej ćwiczysz/biegasz/jeździsz na rowerze, tym więcej możesz zjeść. Takie to proste. Co nie oznacza, że po godzinnym truchtaniu możemy rzucić się na paczkę chipsów, pudełko lodów i cztery wuzetki. Ale pewnie jedna porcja sorbetu owocowego nie zaszkodzi. Jedna! 😀
Na koniec jeszcze dodam, że każdą aktywność możemy rozwinąć i zobaczyć, ile dokładnie kalorii udało nam się spalić w trakcie poszczególnych faz treningu i jaki ma to wpływ na nasz dzienny wynik. Dla przykładu, zerknijcie na mój dzisiejszy bieg. Na pięć kilometrów przypada prawie pięć i pół tysiąca kroków. Chyba warto pójść pobiegać, co? 🙂