Mnóstwo ludzi narzekało, że weekend majowy w tym roku jest zdecydowanie za krótki. Czy mieli rację? Może po części, bo rzeczywiście dostaliśmy tylko jeden dzień ekstra wolnego. Ale każdy mógł go wykorzystać wedle preferencji, np. leżąc brzuchem do góry, karmiąc nad rzeką kaczki czy też przemierzając rowerem świat. Właśnie, jak to było w Waszym przypadku? 🙂

Moja majówka była dosyć intensywna, jeżeli chodzi o podróże, nowe miejsca i kulturalne doznania. W piątkowe przedpołudnie zapakowałam się do samolotu, a już dwie godziny później wylądowałam w Ukejku. 😉 Na drugi dzień od dawna był zaplanowany wyjazd do Leeds, żeby zwiedzić tamtejszy zamek, a później zahaczyć jeszcze o miasteczko Canterbury.

Angielska pogoda znowu nas nie rozpieszczała, więc moja wiosenna wiatrówka świetnie się sprawdziła, szczęście, że nie padało. Natomiast Leeds Castle już z samego parkingu robi niesamowite wrażenie. W końcu stoi tam już przeszło 900 lat i przeszedł niejedną modernizację. Tak wygląda obecnie:

Leeds castle

To zdjęcie zostało zrobione zza fosy, która go otacza, więc rozmiary mogą wydawać się dość skromne, w rzeczywistości jest znacznie większy. Świadczy o tym powierzchnia, na której stanął, licząca sobie 500 akrów. Na to składają się liczne ogrody i spacerniaki, które codziennie przemierzają żyjące tam gęsi, łabędzie, kaczki i pawie.

Jedną z głównych atrakcji jest labirynt z żywopłotu, który na początku wydawał mi się błahostką, ale kiedy już znalazłam się w środku, uświadomiłam sobie, że dojście do jego serca, a co za tym idzie, do jaskini, wcale nie będzie takie łatwe. Razem z moimi znajomi mieliśmy kupę radości, szukając właściwego wyjścia. 😀 Oczywiście jak na Anglików przystało, proponują nam też atrakcje audiowizualne The Dark Sky w postaci iluzji średniowiecznej bitwy, której, przez moment, możemy stać się naocznymi świadkami.

maze

Dalej wyruszamy do Canterbury, słynącego ze swojej gotyckiej katedry, a obecnie pełniące funkcję arcybiskupstwa dla Anglikańskiego Kościoła. Niezwykle klimatyczne miasteczko, pełne ciasnych uliczek, przydrożnych pubów i handlarzy, sprzedających sezonowe owoce i warzywa.

Tutaj, trochę już zmęczeni spacerowaniem po komnatach, jemy obiad. Będąc w Anglii, ciężko sobie nie pozwolić na cheat meal, bo wszystkie lokalne knajpy oferują standardowo: fish&chips, burgery, kiełbaski z jajkiem sadzonym i steki. Ewentualnie, możemy skorzystać z kuchni innych krajów, bo zawsze obok znajdzie się jakaś włoska czy turecka restauracja, ale nie o to przecież chodzi. Dlatego tym razem decyduję się na burgera z grillowanym kurczakiem i wiadomo – cydr, którego rodzajów jest tam tysiące, poczynając od tradycyjnego, przez gruszkowy, truskawkowy, limonkowy itd.

Lubię miejsca, gdzie w menu pofatygowano się o kaloryczność posiłków. To ułatwia sprawę przy wklepywaniu jadłospisu do fitbita. 😀 Czasami można też natrafić na tzw. smaczki, dlatego nie mogłam się powstrzymać, żeby nie zrobić tego zdjęcia. Wiadomo, desery  z reguły przygotowuje się z mąki, cukru, masła, ale Chocolate Fudge Cake przebił wszystko. Jeden kawałek i 1211 kcal. Nie ma się co dziwić: czekolada, lody, miód i masa krówkowa robią robotę. Niektórzy jedzą tyle kalorii przez cały dzień. Ja się na szczęście nie skusiłam. Umarłabym chyba z przesłodzenia. 😀

choclate fudge cake

Po powrocie z wojaży spędziłam wieczór w gronie znajomych, których bardzo rzadko mam okazję widywać. A dalsze dni upłynęły na dłuuuugich spacerach, wspólnym gotowaniu i oczywiście – siłowni. Nawet na stole zagościła moja ulubiona tarta jabłkowa. 🙂 Tak w skrócie wyglądała tegoroczna majówka! U Was też udana?