Podobno w życiu trzeba spróbować wszystkiego, żeby żałować, że się coś zrobiło, niż potem żałować, że się czegoś nie zrobiło. No właśnie czego? Bo dzisiaj miało być o vege parapetówce. 😀 (warto? nie warto?) A wstęp taki podniosły…

Pamiętam jak któregoś dnia sprzeczałam się z moją kumpelą o menu weselne. Ona – zagorzała wegetarianka od czasów licealnych, ja – słynąca z tego, że na przerwach zajadałam się kanapkami z kotletem, bynajmniej nie sojowym. Jak zamawiałyśmy razem pizzę to zawsze z dodatkiem mięsnym na jednej połowie – w praktyce wychodziło różnie. Wracając do meritum, ona była gościem weselnym u swoich znajomych i kilka dnia później opowiadała mi, że nie za bardzo miała, co zjeść na tej imprezie. Wszystkie danie gorące, łącznie z obiadem, były przystosowane dla mięsożerców. Jak tradycja nakazała w rogu sali był umieszczony wiejski stół, który uginał się pod ciężarem kiełbasy, smalcu, salcesonu itp. Ona mogła poprzestać na sałatkach z majonezem i przeładowanych lukrem ciastach. Nie najlepsze rozwiązanie…

Słuchając tej opowieści, szczerze przyznałam, że gdybym to ja miała organizować wesele i stworzyć menu to też bym się nie przejmowała tym, że ktoś nie jada mięsa, jest uczulony na gluten, nie toleruje laktozy itd. Gdybyśmy chcieli zrobić całą listę alergenów to każdy byłby na coś uczulony, albo czegoś nie tolerował ze względów smakowych, czy religijnych. Na co ona stwierdziła, że to samolubne i staroświeckie podejście, bo czasy się zmieniają, ludzie są bardziej otwarci i chętniej próbują nowych rzeczy. Czy oby na pewno?

Może nie trzeba od razu popadać w skrajności tylko znaleźć złoty środek? Bo gdyby wujek Staszek nie dostał wymarzonego kawałka kiełbasy to też byłby bardzo nieszczęśliwy. To co, pół na pół? Łosoś staje się coraz popularniejszy… A jeśli wegetarianin nie je również ryb/owoców morza. Są tacy, a i owszem. Albo co zrobić z weganami na liście gości, którzy w swoich nawykach żywieniowych upatrują się wielkiej filozofii?

Ludzi są mięsożerni, to nie podlega wątpliwości. Od dawien dawna mężczyźni chodzili na polowania, a kobiety przyrządzały przyniesione przez nich zdobycze. I nie były to sojowe kotlety. Z drugiej strony, zaczęło nam przeszkadzać w jaki sposób hoduje się zwierzęta przeznaczone na ubój albo jak się je transportuje. Dlatego rezygnujemy z ich spożywania. Czy to coś zmieni? Świata pewnie nie, ale nasze samopoczucie być może.

Z racji tego, że zmieniliśmy mieszkanie, postanowiłam zrobić eksperyment ze zorganizowaniem vege parapetówki, o czym wcześniej mój Luby uprzedził swoich znajomych. Ci, dla żartu, przyszli na imprezę z laską kiełbasy. 😀 Stół skromny, bo w efekcie dotarło tylko kilka osób, ale znalazły się na nim: prażona ciecierzyca przyprawiona słodką papryką, sałatka z selera naciowego z jabłkiem i prażonym słonecznikiem, roladki z grillowanej cukinii wypełnione twarożkiem i ciasto borówkowe na kakaowym spodzie z mąki gryczanej i ryżowej. Dodatkowo, w połowie imprezy dołączyła przyniesiona kiełbasa i chipsy, po które poszedł mój Luby, bo stwierdził, że już nie wytrzyma od tych zdrowych dań.

Jak już mówiłam – spróbować można, ale nie każdemu się to spodoba. 😉

parapetówka