Tradycyjne święta wielkanocne są moim faworytem w kwestii serwowanych przysmaków. Stół, uginający się pod ciężarem faszerowanych jajek, pasztetów i wędlin, cieszy chyba każde oko. Do tego dochodzi niesamowity zapach wędzonego mięsa, przeplatany wonią świeżo zasianej rzeżuchy.

Wielkanoc, pierwszy raz od dwóch lat, spędziłam w domu rodzinnym. Chyba robię się sentymentalna na starość, bo rzeczywiście nie mogłam sobie wyobrazić innego sposobu celebrowania tego wyjątkowego dnia. Widok najbliższych podczas wspólnego śniadania zdecydowanie umila cały posiłek.

Jak sami zauważycie poniżej, na naszym stole nie zabrakło tradycyjnych specjałów, takich jak sałatka jarzynowa, jajka z kiełbasianym farszem, wiejska kiełbasa, wędzony boczek. Natomiast pojawiły się też nowe potrawy, włączając w to warzywny pasztet, chleb upieczony z samych ziaren, twarożek z nerkowców czy meksykańska sałatka z kurczakiem (bez majonezu – dziękuję!).

DSC07116

DSC07125

DSC07133

Wszystkie te potrawy pasują mi przede wszystkim dlatego, że wprowadziłam sporo zmian w swojej diecie. Jakiś miesiąc temu postanowiłam poeksperymentować ze śniadaniami białkowo-tłuszczowymi i już teraz wiem, że nie zamieniłabym je na żadne inne. Po takim rozpoczęciu dnia, mam więcej energii, nie dopada mnie zmęczenie i uczucie głodu przez dobre 3-4 godziny. Przy tym czuję się lekka i nie nękają mnie już wzdęcia, które są chyba nieodłącznym efektem zjedzenie rano owsianki.

Oprócz tego, zdecydowałam się na znaczne ograniczenie spożycia węglowodanów. Teraz zjadam 100-130 g węgli, zostawiając je na posiłki po-treningowe lub kolacje. Mój aktualny rozkład makro to około 30% W, 40% T i 30% B. Nie panuję ich dokładnej ilości, ale korzystam z Fitbita, dlatego wiem, ile tego było w ciągu doby.

Po wprowadzeniu tych zmian czuję się rewelacyjnie. Dieta nisko-węglowodanowa pomaga kontrolować skoki cukru, bo jego poziom znacznie wolniej rośnie i wolniej też spada, czyli możemy wykluczyć tzw. wilcze napady głodu.

W stronę chleba nawet teraz nie spojrzę. Zresztą, wyeliminowałam go z mojej diety dobre pół roku temu. Pożegnałam się z ukochaną owsianką i jeszcze bardziej lubianą kaszą manną. Początkowo chciałam je włączać do posiłków wieczornych, ale wtedy jakoś nie mam ochoty na słodkie rzeczy. Z reguły idę w jajka, których zjadam teraz min. 4 dziennie (z tym cholesterolem to ściema!) – klik!

DSC_0009_18

W trakcie mojego pobytu miałam też okazję odwiedzić Legal cakes w Krakowie. Jeżeli nie byliście to polecam dopisać to miejsce do Waszej to do list. Serwują legalne ciacha naturalne, bez cukru, bez laktozy i bez glutenu. Do tego w menu jest dokładna rozpiska kaloryczności, składników i podział na makro, czyli +10 do szczęścia.
Na moim zdjęciu – Banoffee, które ma jakieś 497 kcal, T: 31 g, W: 53 g i B: 8 g. Porcja tak wielka, że ciężko jej podołać. Następnym razem wybiorę się na degustację i wezmę po kawałku z każdego rodzaju. Dobra, żartowałam! 😀 Ale i tak jest pysznie! Polecam!